Panie, temat rzeka. Mieszkałem na ul. Tęczowej zaraz obok kościoła, wieżę miałem 100m w linii prostej od okna, bez żadnych przeszkód. Z tym, że oni tam byli łaskawsi i zaczynali o 7 rano.
Przyznaję, że jak chyba większość ludzi po prostu się przyzwyczaiłem, dziewczyna też.
Teraz mieszkam na Nowinach i bardzo blisko żadnego kościoła nie mam, ale w zasięgu słuchu mam ich kilka. Kurde, nie dosyć, że dzwonią, to jeszcze jakieś melodyjki wygrywają, "Kiedy ranne wstają zorze" o siódmej, jakaś inna o 21. Najśmieszniejsze jest to, że niektóre kościoły chcą dzwonić o jednej godzinie. I wiecie, jak to rozwiązali? Jeden zaczyna swoje bimbanie po prostu 2 minuty po czasie, żeby się nie nakładać z drugim

XXI wiek a tradycja została z czasów, gdy chłopi nie mieli zegarków. Średniowiecze. Jakby jeszcze podzwonili sobie tylko w niedzielę np. od południa, przynajmniej człowiek wiedziałby, że jest wyjątkowy dzień. Ale jadą równo cały tydzień, ludzie się uodparniają jak do szumu morza gdy się tam mieszka i już tego nie rejestrują świadomie. Takie dzwonienie staje się nie bardziej zauważalne niż przejeżdżające samochody. No ale żeby o tym wiedzieć, mentalność też musiałaby wyjść poza średniowieczną.